jednak najbardziej mnie ubodły słowa Poirota kierowane do Hastingsa. Obrażał go w tak niewybredny sposób, że naprawdę trudno było tego słuchać. Mówił (a raczej krzyczał), że nie ma szarych komórek, że jest głupi i nie potrafi myśleć. Mimo że Poirot był chory, to jego zachowanie w stosunku do najlepszego przyjaciela było impertynenckie i chamskie. Aż się dziwię, że Hastings tak spokojnie tego wysłuchiwał.
Był przyzwyczajony. Przecież Poirot zawsze mu mówił, że lubi go pomimo/za jego rozbrajającą naiwność. Myślę, że się uzupełniali w tej relacji. Bo Hastings miał to, czego brakowało Poirotowi.
Mimo wszystko sądzę, że Poirot przesadził. Przyjaciel przyjacielem, ale nie musiał go tak obrażać. Nieco zepsuło mi to odbiór ostatniego odcinka.
Mnie też się to nie podoba, ale to wynika z charakteru Poirota. A w sumie to w życiu też mamy takich przyjaciół jak Poirot, przynajmniej ja znałam. Trzeba przywyknąć, albo zerwać relację.
Wrzucam znów mój komentarz z wczorajszej dyskusji na temat tego odcinka:
"Myślę, że irytację Poirota można częściowo usprawiedliwić (choć fakt, mógł być trochę spokojniejszy) faktem, że tym razem ma bardzo niewiele czasu i praktycznie nie ma jak skazać sprawcy. Poza tym, zarówno w książkach, jak i w filmach Hastings nieraz działał na własną rękę (zwykle z miernym skutkiem) i Poirot pewnie się bał, że jak nie będzie go całkowicie kontrował, to zrobi coś głupiego (co zresztą się wydarzyło). "
Pozdrawiam!