O ile „Czarny Łabędź” jest dla mnie metaforycznym arcydziełem, o tyle „Mother!” to wielki odlot, który da się strawić tylko z uwagi na morał. Jeżeli zlepek absurdalnych, finalnie wręcz obrzydliwych scen uważa się za ambitne kino tylko dlatego, że jest płodem Aronofsky’ego to oznacza, że dotarliśmy do miejsca, w którym bezpowrotnie to nazwiska stanowią o sukcesie filmu, a nie on sam w sobie.
więcej