Recenzja filmu

Terminator: Ocalenie (2009)
McG
Christian Bale
Sam Worthington

Terminator: Przedłużenie

Dokładanie własnej cegiełki do z góry skazanego na sukces finansowy filmu na ogół nie leży w mojej gestii. Zwłaszcza, gdy taki triumf kasowy ma być osiągnięty wyłącznie dzięki stworzonej wokół
Dokładanie własnej cegiełki do z góry skazanego na sukces finansowy filmu na ogół nie leży w mojej gestii. Zwłaszcza, gdy taki triumf kasowy ma być osiągnięty wyłącznie dzięki stworzonej wokół produkcji otoczki promocyjnej, odpornej na jakiekolwiek głosy krytyków. Niemniej jednak sentyment do pierwszej części "Terminatora" pchnął mnie do kina na czwartą część tegoż cyklu. Skłamię, jeśli stwierdzę, że oczekiwałem podobnych emocji, jakich dostarczył mi film z Arnoldem Schwarzeneggerem z 1984 roku. Pierwsza część wyreżyserowana przez Camerona, najuboższa w efekty specjalne, posiadała niebywały magnetyzm, narastający klimat grozy oraz realnie straszną wizję końca ludzkości. Ostatnio powstające superprodukcje pozbawione były powyższych cech, kosztem przeładowania fabuły trikami technicznymi. Tego spodziewałem się również po "Terminatorze: Ocaleniu", mając po cichu nadzieję, że oglądanym fajerwerkom będzie towarzyszyć interesująca, zmierzająca do pewnego celu, fabuła. Po wyjściu z kina muszę, niestety, stwierdzić, że moje wymagania były chyba nieco za wysokie. Mój próg zadowolenia został jednak mimo to przekroczony przez warstwę realizatorsko-techniczną. Świat poindustrialny, zmierzający ku zagładzie, został nakreślony ciekawymi zdjęciami. Tonacja ujęć odbiegała od kolorowej, jaskrawej scenerii "Transformersów", pozostając jednak wystarczająco wyrazistą i kontrastową dla przedstawienia efektów pracy grafików komputerowych. A trzeba przyznać, że wykonali oni porządną robotę. Stworzone przez nich maszyny przyszłości - groźne i skuteczne, efektownie rywalizują z ludźmi w pojedynkach powietrznych, naziemnych i podwodnych. To wszystko dostajemy w warsztatowo świetnie dopracowanej formie. Dzięki temu mamy umiejętnie wykreowany charakter świata rządzonego przez roboty, ledwo, ale jakże sugestywnie, nakreślonego w pierwszej części. Warte uwagi pozostają również ujęcia prezentujące panoramę bezuczuciowego, totalitarnego miasta robotów, jakością dorównujące fantastycznemu zobrazowaniu mrocznej krainy Mordor w adaptacjach tolkienowskiej prozy Petera Jacksona. A co w takim razie zawiodło? Po pierwsze aktorstwo. Christian Bale robiąc na zbyt wielu frontach za superbohatera, traci sugestywność i nie potrafi nałożyć emocji oraz ekspresji fizycznej odgrywanej postaci na własną osobowość. Nie wierzymy, że oglądamy zbawcę ludzkości Johna Connora, lecz jedynie biegającego, krzyczącego i strzelającego Christiana Bale'a. Nie twierdzę, że to jego wina, raczej osób odpowiedzialnych za obsadę tego filmu. Angażowanie do głównej roli w tak wyrazistym i głośnym filmie aktora, którego poprzednim wcieleniem było odgrywanie tytułowej roli w jeszcze głośniejszej superprodukcji – "Mroczny rycerz", jest moim zdaniem pewnym nieporozumieniem. Zwłaszcza, gdy przyznamy, że obie kreacje są przeciętne i chowają się w cieniu ról teoretycznie drugorzędnych. Scenariusz został napisany poprawnie, ale umieszczenie akcji w przyszłości, w 2018 roku, (czasie opanowanym przez roboty) połączone z chęcią uwzględnienia zawartych w poprzednich częściach (przede wszystkim w pierwszej) przemieszczeń czasoprzestrzennych zaczyna się nieco za bardzo zapętlać. Można na to przymknąć oko. Jak i na sprzeczność pomiędzy bezuczuciowym, surowym wykonywaniem poleceń przez roboty, a "ludzkim" tłumaczeniem motywów swojego postępowania przez nadrzędny chip rządzący Skynetem. Ktoś może i powie, że to co piszę jest zwykłym czepianiem się, bo przecież w takiej produkcji nie chodzi o realizm, zarówno ten naukowy, jak i zwyczajnie intuicyjny. Miałby zdecydowaną rację, gdyby to naciąganie logiki służyło doprowadzeniu akcji do jakiegoś rozwiązania, jakiejś konkluzji. Jednak w przypadku tego filmu na końcu znajdujemy się dokładnie w tym samym miejscu, co byliśmy na początku. Przypomina to trochę serialowy algorytm budowania fabuły. Szkoda, że twórcy "Terminatora" nie zdecydowali się mocnym akcentem powiedzieć sobie dość, tak jak to chociażby uczynił Sylvester Stallone w ostatniej odsłonie "Rocky'ego". W tamtym przypadku nastąpiło pewne ocalenie dla całej serii, tutaj natomiast mamy jedynie do czynienia z wyraźnym jej przedłużeniem.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Powstały w 1984 roku ''Terminator''stał się niespodziewanym sukcesem kasowym, który nie dość, że... czytaj więcej
Fani tej, jednej z najsłynniejszych historii w dziejach kina science fiction, czekali długo, bo ponad... czytaj więcej
W 1984 r. mało znany reżyser James Cameron wyreżyserował film, który na stałe zapisał się w historii... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones